Choć znałyśmy się z M wcześniej, zaczęłyśmy się przyjaźnić dopiero w liceum. Łączyło nas naprawdę wiele. Chodziłyśmy do tej samej klasy, mieszkałyśmy blisko siebie, miałyśmy wspólnych znajomych i podobne zainteresowania. Powierzałyśmy sobie największe sekrety, wiedziałyśmy o sobie to, czego nie wiedział nikt inny (miejmy nadzieję, że tak zostało). Po prostu: trzymałyśmy się razem. Dzięki M po raz pierwszy w życiu uwierzyłam w przyjaźń. Niestety kilka lat później czar prysł. Okazało się, że pod płaszczykiem wsparcia i zrozumienia kryją się zazdrość, zawiść i manipulacja. Toksyczna przyjaźń istnieje naprawdę, a jej doświadczenie może być równie wyniszczające, co toksyczny związek. Nie mówiąc już o jej zakończeniu, które – moim zdaniem – można porównać do bolesnego rozstania z partnerem lub partnerką. 

Toksyczna przyjaźń niczym toksyczny związek. Wyniszcza tak samo 

Podobnie jak toksyczna miłość, toksyczna przyjaźń może mieć różne oblicza. Trudno o jedną – uniwersalną definicję. Może mieć związek z wykorzystywaniem, różnymi formami manipulacji czy brakiem szczerości. W przypadku moim i M chodziło o (niezdrową i na pewno niepotrzebną) rywalizację, zazdrość, niezrozumienie, które prowadziło do sprzeczek, a nawet do poważniejszych konfliktów, jak również podcinanie skrzydeł, a co za tym idzie: obniżanie poczucia własnej wartości. 

M często krytykowała moje wybory, nie zgadzała się z nimi i nie tolerowała sprzeciwu. Narzucała swoje zdanie. Dawała rady, o które nikt nie prosił. Oficjalnie cieszyła się z moich sukcesów. Natomiast jej zdaniem nie osiągałam ich dzięki ciężkiej pracy, wysiłkowi czy talentowi, ale dlatego, że udało mi się. Kiedyś nie widziałam w tym nic złego, dziś jestem bardzo wyczulona na to sformułowanie. Dlatego – skoro już mam twoją uwagę – zachęcam do tego, by nie umniejszać ani sobie, ani innym. Wiesz mi, że szczery suport jest o wiele bardziej cool. 

Niestety nie byłam świadomą, pewną siebie kobietą jak teraz. Dlatego dałam się wciągnąć w ten cały cyrk. Grałam w grę wymyśloną przez M, ale nie znałam jej zasad. Wierzyłam jej, przez co coraz mniej wierzyłam w samą siebie. To trwało dłużej niż liceum. Nasz kontakt został nieco ograniczony po tym, jak rozpoczęłyśmy studia w różnych miastach. Jednak narracja towarzysząca naszej znajomości nie zmieniła się. Toksyczna przyjaciółka chętnie komentowała to, co działo się w moim życiu (zazwyczaj negatywnie), odzywała się prawie wyłącznie wtedy, gdy czegoś potrzebowała, a jak prosiła o radę, szybko okazywało się, że nie była tym, co akurat chciała usłyszeć. Nadal robiłam wszystko nie tak jak (przynajmniej według niej) powinnam. 

Z czasem poznałam wiele nowych osób, przy których mogłam czuć się swobodnie i, po prostu, być sobą. Zaczęłam osiągać (nie tylko) zawodowe sukcesy, które dodały mi pewności siebie, a także potwierdziły moje umiejętności. Przeszłam terapię, a dzięki niej dowiedziałam się m.in., że jestem wystarczająca i mam prawo do własnych emocji. Nie musiałam, poza tym (a może nawet „przede wszystkim”) nie chciałam już nic nikomu udowadniać. A na pewno nie M. 

Trudno wierzyć w sisterhood, gdy dziewczyna, którą traktowałam jak siostrę, nie cieszyła się z moich sukcesów i wcale nie życzyła mi dobrze. Pomogła mi praca nad sobą podczas wspomnianej terapii, jak również inne kobiety obecne w moim życiu. Mama, przyjaciółki (te prawdziwe), a nawet koleżanki z pracy pozwoliły mi uświadomić sobie, że sytuacja z M nie jest regułą w moim życiu, a wyjątkiem. Na szczęście. 

Zakończenie toksycznej przyjaźni bolało bardziej niż rozstanie

Ta relacja, ta toksyczna przyjaźń została już zakończona. To był proces, a jego częścią była próba poradzenia sobie ze stratą, którą można porównać do żałoby. Rozstanie z przyjaciółką bolało tak samo jak to z chłopakiem. A może nawet bardziej. Nasze drogi rozeszły się i teraz każda z nas żyje swoim życiem. Jestem szczęśliwa i wszystko wskazuje na to, że M też nie narzeka. Nie mamy kontaktu i nie wiem, czy jeszcze kiedyś będziemy mieć. I to jest okej. 

Zobacz także: