To jej wina, bo zaszła w ciążę

Kilka dni temu na jednym z rodzimych portali plotkarskich pojawiła się informacja, że przez (wciąż domniemaną) ciążę aktorki Aleksandry Domańskiej wstrzymano zdjęcia do drugiego sezonu polsatowskiego serialu Mecenas Porada, gdzie gra ona główną rolę. Ponoć produkcja nie wie, co zrobić z brzuchem aktorki, a współpracowniczki i współpracownicy boją się o przyszłość... Serio? Nie pierwszy raz takie rzeczy się zdarzają, aktorkę można zastąpić lub zmienić wątki w scenariuszu. Zresztą nie wiemy, jak jest naprawdę. Dowiadujemy się za to, że kiedy kobieta zachodzi w ciążę to krzyżuje plany całemu światu! Tak to dopytujemy bez taktu, kiedy wreszcie pojawi się  potomstwo, a jak już ciąża ma miejsce, to jest źle, bo brzuch wielki, bo chce taka ciężarna pierwszeństwo w kolejce, bo w pracy trzeba zapewnić jej odpowiednie warunki. Nic też dziwnego, że wobec takiej medialnej narracji wciąż w społeczeństwie dobrze się mają przekonania, że ciężarna nie powinna narzekać na swój stan, bo mogła myśleć, kiedy uprawiała seks. Po co nogi rozkładała?! Pewnie, jesteśmy jasnowidzkami i wiemy w 100%, jak w naszym przypadku będzie przebiegała ciąża. A ojciec dziecka to zupełnie jest niewinny w tej sytuacji. Może nawet same w te ciąże zachodzimy...

Cipka w oczy kole?

Idźmy dalej. Przypomnę tylko, że żyjemy w XXI wieku, opowiadamy się za ciałopozytywnością, czujemy się otwartym i wyzwolonym społeczeństwem. Tymczasem kiedy Katarzyna Cichopek w legginsach wygląda jak każda osoba z cipką w tak obcisłym stroju, czyli po prostu ta cipka się jej odznacza na materiale, to jest wielkie larum i hot news. Oczywiście pełen słów oburzenia, ocen, że to wpadka gwiazdy i tak dalej. Co to niby jest za wpadka? Tak właśnie wyglądamy, kiedy ćwiczymy w odpowiednich strojach. Te przylegające do ciała są wygodniejsze, nie ograniczają naszych ruchów. Mamy się teraz podczas zajęć zasłaniać? Udawać, że jest inaczej, że nic nam się nie odznacza, choć to naturalne? A kiedy nasze ciała są seksualizowane, wykorzystywane, by coś sprzedać na przykład, to jakoś nikomu nie przeszkadza, że to czy tamto widać. Ale kiedy w naturalnej, codziennej sytuacji odznaczy nam się cipka, to wstyd i hańba. Pewnie, kobiece cipki, kobiece sutki tak gorszą, tak prowokują, że ho ho, trzeba ja cenzurować. Męskie jakoś nie. I to są podwójne standardy. Tymczasem jest taka panika wokół sutków kobiecych czy cipek, bo patrzymy na nie męskim okiem, które widzi w kobiecym ciele przede wszystkim obiekt seksualny. I tak od lat. A już najgorzej kiedy my, kobiety, nie tylko się nie zasłonimy, ale wręcz postanowimy odsłonić nasze ciała na własnych zasadach, odzyskując to spojrzenie. O, to wtedy rusza lawina slut-shamingu, oburzenia, wyzwiska, groźby gwałtu. Przecież sama się prosiła. Nie, nie prosiła się. Strój czy pokazanie ciała nie jest zaproszeniem do niczego. To z kulturą, w której żyjemy i która pozwala na gwałty, jest coś nie tak. Aby uprawiać seks, za każdym razem potrzebne jest uzyskanie konsensualnej zgody, wszystkich osób, które ten seks uprawiać zamierzają. 

Ciało - obiekt (auto)nienawiści

Serio, w XXI wieku wypada uznać, że mamy cipki, piersi, mamy penisy. To są integralne elementy naszego ciała. I mogą się odznaczać pod ubraniami. Nie powinno to budzić niezdrowej sensacji. A jeśli budzi, to coś jest nie tak z tymi osobami, które widzą w tym coś złego. Niestety takie demonizowanie cielesności, zwłaszcza części intymnych, pogłębia przekonanie, że są one grzeszne, że są one czymś, czego należy się wstydzić. I tak potem okazuje się, że na przykład kobiety nie wiedzą nawet, jak dokładnie wyglądają ich cipki, nie wiedzą, czy są one zdrowe, czy nie ma tam jakichś zmian, bo wstydzą się same przed sobą zajrzeć do majtek. Mają problem, by się dotknąć. Podczas seksu są skrępowane, martwią się, czy wyglądają w porządku TAM NA DOLE. Bo nawet nie nazwą tych części ciała po imieniu, nie wiedzą, co lubią, co sprawia im przyjemność, nie porozmawiają o tym z partnerką czy partnerem. Ale przede wszystkim żyją na co dzień w ciele, którego nie lubią, którego się wstydzą, którego widok je krępuje. A to jest trudne, takie ciągłe bycie na wojennej ścieżce z własnym ciałem, walka z nim, doszukiwanie się w nim wad, upiększanie go za wszelką cenę. Ciała wcale nie trzeba kochać teraz za wszelką cenę, ale warto pamiętać, że ciało to my, że ciało nam nie robi na złość, ale nam służy, pozwala biegać, odczuwać rozkosz... A my tylko widzimy w nim niedoskonałość i od najmłodszych lat uczymy się nienawiści do niego. A z takiej nienawiści bardzo trudno się odgruzować, to mozolny proces, choć wart zachodu, o czym napisałam jakiś czas temu w ebooku Jak polubić swoje ciało

Polskie nastolatki nie cierpią swojego wyglądu

Tę nienawiść niestety doskonale widać w badaniach. W światowych statystykach niezadowolenia ze swojego wyglądu Polki, i to bardzo młode, zajmują miejsce na szczycie. Z raportu WHO z 2019 roku wynika, że 61% Polek w wieku 15 lat uznaje się za zbyt grube, ale ponad połowa z nich nie ma nawet nadwagi. 90% polskich nastolatek ma coś do zarzucenia swojemu ciału. Tylko 5% z nich w pełni się akceptuje. Poza tym poziom niezadowolenia z siebie niestety co roku właściwie rośnie . Doktor Renee Engeln w Obsesji piękna odnosi się z kolei do badań, według których 40% dziewczynek w wieku 5-9 lat deklaruje, że chciałoby wyglądać szczuplej. Kiedy zaczynamy dojrzewać, ideały piękna szczególnie na nas wpływają, znajdują podatny grunt wśród młodzieńczych wątpliwości co do swojej wartości, a czym wcześniej tymi ideałami i niepewnościami nasiąkniemy, tym bardziej one w nas zapadną i silniej będą rzutowały na naszą przyszłość, trudniej będzie się spod ich wpływu wyzwolić.

Awantura o włosy pod pachami

Do tego medialnego festiwalu nienawiści wobec kobiecej fizjologii odniosła się też aktywistka Anna Wiatrowska prowadząca konto @queerowyfeminizm na Instagramie. W stories skomentowała sprawę legginsów Kasi Cichopek, ale też wspomniała, jak przyszło jej dorastać w otoczeniu takich medialnych komunikatów, że choćby owłosienie na ciele jest fe, że Julia Roberts śmierdzi, bo ma włosy pod pachami.... Chodzi o to zdjęcie zamieszczone powyżej z premiery filmu Notting Hill, kiedy to Julia miała czelność pokazać się z owłosionymi pachami (co za zaskoczenie, kobiety mają włosy w takich miejscach!), do tego ubrała sukienkę, która tego nie zakrywała i jeszcze nie wstydziła się unieść ręki do góry i zaprezentować swoich nieogolonych pach światu! I potem my się golimy, nie rozważając, czy tego chcemy czy nie, zacinamy, wydajemy kasę na maszynki, żele i tak dalej, bo tak trzeba. Bo uwewnętrzniamy ideały piękna, mity urody. Zaczynamy wierzyć, że kobieta ma być gładka gdzie się tylko da, że ma cierpieć dla urody. Sama doskonale pamiętam, że bez zastanowienia chwyciłam golarkę mamy leżącą na wannie, kiedy jako kilkulatka odkryłam, że mam ciemne włosy na nogach, o zgrozo. Wcale nie cieszyłam się, że to oznaka upragnionego dojrzewania. W mojej głowie od razu pojawiła się myśl, że trzeba się tego pozbyć, bo kobiety włosów na nogach nie mają. Uważałam też, że kobiety powinny być wiecznie na diecie, walczyć za wszelką cenę cellulitem, rozstępami, wciągać nieustająco brzuch i promiennie uśmiechać się na zawołanie do całego świata niezależnie od nastroju. Ach, i udawać, że wcale nie mają okresu!

OMG, ona ma okres!

Bo to kolejna sprawa, o której przypomniała Ania Wiatrowska, przytaczając, jak media swego czasu rozpisywały się o tym, że Britney Spears podczas jednego z występów wystawał spod kostiumu scenicznego sznureczek od tampona... Miała okres, ruszała się, mógł jej wystawać. Co tu przeżywać? Czas skończyć także z okresowym tabu, z przemykaniem do toalety ze środkami menstruacyjnymi tak, aby nikt ich nie dostrzegł. Z udawaniem, że krew menstruacyjna jest niebieska a nie czerwona. Czy tego chcemy czy nie, człowiek tak jest skonstruowany, że odczuwa głód, wydala, ma okres, jeśli ma macicę, kaszle, prycha. To naturalne i nie ma co z tego robić sensacji. Ale z wielu stron wciąż próbuje się w tej kwestii kobiety przede wszystkim temperować, ganić je za naturalne przejawy bycia człowiekiem. Czy to nie jest przestarzałe, patriarchalne myślenie o kobiecie jako ozdobie i właśnie przedmiocie istniejącym dla cieszenia męskiego oka? Ale też oczywiście konsumentce, której można wiele sprzedać, jeśli uwierzy ona, że ma z czym walczyć, co poprawiać w swoim wyglądzie. 

Chcemy być sobą!

I co z tego wszystkiego wynika? Że trzeba piętnować takie praktyki demonizowania kobiecych ciał (męskich też, kiedy zdarza się, że ich też się czepiają). Wyzbyć się oceniania przez pryzmat cielesności, seksualności. Bo te aspekty nie wpływają na to, jakimi jesteśmy ludźmi. Czas przestać przywiązywać tak wielką wagę do wyglądu. Cieszyć się życiem. Ćwiczyć dla przyjemności, fizycznej i umysłowej sprawności, tak jak lubimy, a nie, żeby mieć ciało wyglądające w określony sposób, wpisujące się w kanony. Oczywiście można i rzeźbić to ciało. Ale warto siebie najpierw szczerze zapytać, czy naprawdę tego właśnie chcemy, dlaczego tego chcemy, czy to jest faktycznie nasza potrzeba, której zaspokojenie coś dobrego nam da, czy raczej są to uwewnętrznione społeczne przekonania, że facet ma wyglądać tak i tak, a kobieta tak i tak. A gdyby tak po prostu być sobą? I cieszyć się swoim ciałem, żyć z nim w symbiozie bez wstydu, bez oglądania się na każdym kroku, czy kogoś czasem nie zgorszymy? Byłoby moim zdaniem o wiele lżej!

Zobacz także: