Otwarty związek – dla wielu osób jawi się jako dosyć kusząca opcja, dla innych to nic innego, jak zdrada. Wszystko jest kwestią nastawienia i potrzeb. Dla wybierających ten typ relacji nie jest to ani nielojalność czy wypaczenie, a pewna seksualna swoboda, oparta na zaufaniu. Otwarty związek, to wciąż związek. Ustala się w nim zasady tak jak i w każdym innym. Ma też swoje plusy i minusy, które lepiej poznać, zanim się na niego zdecydujemy.

Otwarty związek – historia prawdziwa

Znam pewną parę – Duńczyka i Niemkę – którzy od początku stawiali na pełną swobodę i otwartość. Z tego, co wiem, wynika, że to głównie ona pragnęła tzw. open relationship. On raczej się dostosował, ale bez większych oporów korzystał z możliwości, jakie co jakiś czas pojawiały się na horyzoncie. Od razu dodam, że nigdy nie byłam z nimi – jako parą – bardzo blisko, ale zdarzało nam się spędzać razem czas. Dlatego też nie znam szczegółów ich relacji, bo nigdy też nie miałam odwagi o nie zapytać, co tak właściwie dla nich wspólnie znaczy otwarty związek. Z nim samym było nieco inaczej, bo nasza znajomość była w pewnym momencie nawet całkiem bliska. Nigdy jednak nie przekroczyliśmy granicy, która mogłaby wpłynąć na zmianę definicji z kumpelskiej na „to skomplikowane”. Zawsze byłam ciekawa, jak potoczą się ich losy, bo przyznam szczerze, że związek otwarty to dla mnie (wciąż) absolutnie nieznany ląd. Co więcej – na ich przykładzie utwierdziłam się jedynie w przekonaniu, że na dłuższą metę związek otwarty ciężko utrzymać w tej formule, czy bez szwanku dla pary. W ich przypadku po kilku latach skończyło się na wspólnym mieszkaniu, ślubie i dziecku. Nie mamy obecnie kontaktu i niestety nie wiem, czy dalej praktykują model otwartej relacji, czy może sformalizowanie i założenie rodziny zmieniło ich podejście. Wciąż powraca do mnie pytanie: czy każdy wolny związek skazany jest na dwa radykalne scenariusze. Rezygnacja lub rozpad?

Przyznam, że od samego początku przyglądałam się tej formie relacji z dużym dystansem, ale i zaciekawieniem. Dochodzę też do wniosku: „a co mnie to w ogóle obchodzi”. Mieszkając w Danii, dowiedziałam się, że coś takiego, jak sztywny i akceptowalny powszechnie status „normalne” i „norma” w kontekście seksualności i relacji międzyludzkich – nie istnieje. Dlatego nie mam zamiaru nikogo oceniać, bo ostatecznie uważam, że każdy ma prawo do własnych wyborów, a każdy wybór jest dobry. Najważniejsze jest poszanowanie granic i uczuć drugiego człowieka – do momentu, kiedy nikogo nie krzywdzimy swoimi czynami, wszystko jest w porządku.

Otwarty związek – definicja

Przygotowując się do tego tekstu, czytałam o otwartych związkach, poruszałam temat w rozmowach ze znajomymi i przez cały czas prowadziłam wewnętrzną dyskusję, przerzucając się argumentami ZA i PRZECIW w rozprawie pod tytułem: „Co znaczy DLA MNIE otwarty związek i czy sama mogłabym w takim funkcjonować?”. Ciągle miałam jednak wrażenie, że umyka mi najważniejszy punkt tego zagadnienia. Zdaję sobie sprawę, że co człowiek to opinia, a i z definicjami związków jest podobnie. Każdy z nas ma do nich inne podejście, dlatego nie ma możliwości porównania dwóch różnych relacji. Większość związków wymyka się wszelkim definicjom. Zanim zacznę analizować zalety i wady związków otwartych (w każdej konfiguracji), przytoczę nieco teorii.

Otwarty związek w najprostszych słowach to taki, kiedy utrzymujemy naszą stałą relację z partnerem/partnerką, ale wciąż randkujemy i mamy relacje seksualne z innymi ludźmi. [1]

Otwarty związek w praktyce

I na tym mogłabym właściwie zakończyć, jednak w pewnym momencie zrozumiałam w końcu błąd w moim myśleniu. A  przeczuwam, że sporo osób może czuć się w tym temacie równie zdezorientowana. Związek otwarty to taki, w którym na jasno określonych zasadach dajemy sobie wraz z partnerem zgodę na to, aby utrzymywać intymne/seksualne relacje z innymi osobami. Sposobów utrzymywania takich związków jest mnóstwo. Ważna jest jak zwykle komunikacja i indywidualne potrzeby. Przeczesując internet w poszukiwaniu informacji na temat otwartych związków, znalazłam kilka wspólnych mianowników, bez których relacja ta nie ma prawa się udać. Najważniejsze są: zaufanie, szczera komunikacja i szanowanie granic – swoich oraz partnera. Z moich poszukiwań wynika też, że niezwykle istotne jest wspólne ustalenie zasad, a dalej – uczciwe ich respektowanie. Być może nie bez powodu jedna z kultowych książek na temat otwartych związków i poliamorii nosi tytuł „Puszczalscy z zasadami”.

W tego typu układach zazwyczaj istnieje wyraźna granica między związkiem „głównym” a całą resztą znajomości – czy to przelotnych romansów, czy nawet relacji utrzymujących się dłuższy czas. One stanowią pewnego rodzaju dodatek, formę urozmaicenia. Zasad w związkach otwartych może być całe mnóstwo, bo wszystko zależy od tego, co ustalą ze sobą partnerzy. Są osoby, które w pełni świadomie wchodzą w takie relacje jako „osoby trzecie”, są też takie, które od razu (jak moi znajomi) zaczynają znajomość na zasadzie otwartości. Istnieją też pary, które po latach monogamii pragną zmian, poszerzania horyzontów i zgłębiania swoich potrzeb seksualnych, dlatego decydują się na otwarcie związku. Trzeba wyraźnie zaznaczyć, że nikt nie ma prawa zmuszać partnera w taką relację, bądź kontynuowania jej mimo woli. Bycie w związku z drugim człowiekiem, niezależnie od jego formy, powinno opierać się na wzajemnym szacunku, lojalności, działaniu w zgodzie z samym sobą, ustanawianiu granic i respektowaniu uczuć. Otwarty związek wymagać może szczególnego rodzaju zaufania, wyznaczenia granic, partnerstwa i rozmowy. Moim problemem w zrozumieniu takiego podejścia było przede wszystkim umiejscowienie w tym wszystkim uczuć. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że moim podstawowym błędem poznawczym było nałożenie na siebie dwóch różnych pojęć. Podczas rozważań na ten temat podążyłam w stronę poliamorii, czyli miłości mnogiej, zwanej też wielomiłością. Różnica między otwartymi związkami a tymi poliamorycznymi jest zasadnicza. W tych drugich tworzymy z kilkoma osobami równoległe (i co bardzo ważne równe!) związki miłosne/romantyczne, które oznaczają zarówno uczucia, jak i seks.

Nie jest to jednak zdrada – w związku poliamorycznym wszyscy partnerzy doskonale wiedzą, że nie żyją w monogamii i wszystkich łączą więzy bliskości. Nie jest to też poligamia czy poliandria – pierwsze z tych zjawisk to sytuacja, gdy mężczyzna ma więcej niż jedną żonę, a drugie to sytuacja, w której kobieta ma więcej niż jednego męża.[2]

Na nasze podejście do związków wpływ ma przede wszystkim kultura i społeczeństwo, w którym żyjemy. W Polsce wydaje się, że jedynym związkiem akceptowanym przez większość (chociaż i to się na szczęście zmienia) jest ten monogamiczny, tworzony przez kobietę i mężczyznę. Odstępstwa od tej „normy” są przyjmowane z ogromną dozą niezrozumienia, strachu, a nawet odrazy. Zastanowiłam się, czy mój brak zainteresowania związkiem otwartym wynika z moich wewnętrznych potrzeb, czy może z oczekiwań społecznych i zasad wtłaczanych mi do głowy na przestrzeni lat

Zobacz także:

Na ten moment mogę chyba jednak szczerze przyznać, że po prostu nie odnalazłabym się w tego typu relacji, bo jestem zbyt „terytorialna” i zazdrosna. Nie umiem wyobrazić sobie, żeby mój partner uprawiał seks, poświęcał swoją energię i był w intymnej relacji z inną osobą. Rozumiem natomiast, że są ludzie, które nie są w stanie funkcjonować w relacji monogamicznej (która też może swoją drogą różnie wyglądać i powinna się opierać na wspólnie ustalonych indywidualnych zasadach), mają potrzebę zmian, czy po prostu bliskiego obcowania z różnymi ludźmi – poza związkiem „głównym”. Przyznaję, że czasami zazdroszczę innym takiej odwagi w przekraczaniu granic i śmiałości w odchodzeniu od utartych schematów. Spotkałam się z jednak opiniami, że dążenie do otwartości w związku to forma ucieczki oraz braku dojrzałości emocjonalnej. Moi rozmówcy argumentowali swoje opinie tym, że mając kilka relacji jednocześnie, nie jesteśmy w stanie w pełni poświęcić czasu i uwagi jednej partnerce/partnerowi. Można oczywiście odbić piłeczkę pytaniem, czy naprawdę związek dwojga ludzi musi polegać na tak daleko idącym poświęceniu i uzależnieniu od drugiej osoby? I tu dochodzimy do tak zagadnienia monogamii – i choć sama jestem w takim związku, ciężko jest mi wierzyć, że można spędzić całe życie z jedną osobą. Mam wrażenie, że przez to, że zmieniamy się na przestrzeni lat, trudno jest utrzymać stały związek z jedną osobą. Z upływem czasu, przy jednoczesnym nabieraniu doświadczeń i zwiększaniu samoświadomości, zmieniają się nasze potrzeb i uczucia, a także oczekiwania w stosunku do siebie, partnera i tworzonych związków. To wszystko może wpływać na budowanie długoterminowych związków i ich dynamikę.

Nie ulega wątpliwości, że każdy związek – niezależnie od jego konfiguracji – to wymagająca, ale satysfakcjonująca praca. Nie chcę przy tym oceniać rozmaitych ludzkich pobudek i motywacji, które wpływają na decyzję bycia (bądź nie) w otwartym związku. Jest to ciekawy temat do rozważań, przede wszystkim w kontekście zmian i zakorzenionych w nas konstruktów społecznych, które determinują nasze podejście. Same dyskusje na ten temat mogą się ciągnąć w nieskończoność, ale najważniejsze jest to, że każdy ma prawo do przeżywania swojego życia tak, jak pragnie.

 


[1] https://www.marieclaire.co.uk/life/sex-and-relationships/what-it-feels-like-to-be-in-an-open-relationship-5940

[2] https://psychoterapiacotam.pl/poliamoria-wielomilosc/