Może bez przesady z tym przymusem. W związki sytuacyjne wchodzimy z wyboru i z potrzeby. Tyle że bardziej rozumu niż serca. Nie chcesz się zakochać, żeby potem niepotrzebnie nie płakać w poduszkę? Nie musisz. Ten rodzaj związku nie wymaga zaangażowania emocjonalnego. Wystarczy, że lubisz chłopaka, podoba ci się i przy okazji zaspokaja twoje bieżące potrzeby – jakiekolwiek by były. Nie planujecie razem przyszłości, nie jeździcie na obiady do rodziców, nie publikujecie wspólnych zdjęć na Instagramie. Nie musisz go nawet przedstawiać znajomym. Bo w sumie co miałabyś o nim powiedzieć? Że to twój chłopak? Nie bardzo. Że to ktoś, z kim chodzisz na randki, żeby jakoś przetrwać zimę, a jak tylko wyjdzie słońce, z radością oddasz go innej? Situationships – takie pragmatyczne relacje na przeczekanie – to silny trend wśród randkujących millenialsów.
 

Jest potrzeba, jest związek

Situationship ma różne oblicza. Bywa wyrachowaną, zimną kalkulacją? Zdarza się. Zwłaszcza jeśli tracisz pracę i zamiast szukać nowej, instynktownie rozglądasz się za facetem, którego stać, żeby utrzymywać was oboje. Albo kiedy musisz wyprowadzić się z wynajmowanego mieszkania i wolisz zaoszczędzić czas, który musiałabyś poświęcić na szukanie nowego, i pieniądze, które to nowe by cię kosztowało, i dorzucić się do czynszu jakiemuś miłemu chłopcu dysponującemu atrakcyjnym M2 w twojej ulubionej dzielnicy. Pomieszkasz trzy miesiące, w tym czasie na spokojnie rozejrzysz się za nowym lokum. Same korzyści prawda? Situationship to takie nowe „friends with benefits”, wygodny układ bez zobowiązań, tyle że tu benefitem nie jest wyłącznie seks.

Dla niektórych zyskiem jest lepsze samopoczucie. Bo akurat masz gorszy czas w pracy i chcesz spędzać wieczory z kimś, z kim dobrze się bawisz, i w ten sposób odreagować stres. Albo może niedawno wyszłaś z bardzo poważnego związku, kiepsko radzisz sobie z rozstaniem i życiem w pojedynkę, więc potrzebujesz relacji na chwilę z kimś nowym, bo to pomoże ci się uporać z depresją po zerwaniu. Powody, dla których wchodzimy w tymczasowe związki, są różne. „W zeszłym roku wzięłam udział w programie wymiany studenckiej i spędziłam semestr w Portugalii” – opowiada 21-letnia Karolina. „Jestem raczej towarzyską osobą, więc nie chciałam po zajęciach siedzieć sama w domu. Założyłam profil na Tinderze, napisałam, że przyjechałam tu na kilka miesięcy, nikogo nie znam i fajnie byłoby pójść z kimś czasami na drinka. Poznałam chłopaka. Zaczęliśmy się spotykać. Chodziliśmy na randki, sypialiśmy ze sobą, on poznał mnie ze swoimi przyjaciółmi. Zachowywaliśmy się jak para, ale każde z nas wiedziało, że na dłuższą metę nic z tego nie będzie, bo pewnego dnia będę musiała spakować się i wrócić do Polski. Nikt się w nikim nie zakochał, a ten związek pomógł mi przetrwać czas z dala od przyjaciół”.


Wiosenne porządki

Kiedy jest dobry czas na to, żeby wejść w związek przejściowy? Zawsze, kiedy tego potrzebujesz. Ale statystyki pokazują, że najczęściej situationships zaczynają się w grudniu (tak, istnieją takie statystyki i wyjątkowo opracowali je nieznający zimy Australijczycy, bo amerykańscy naukowcy byli bardzo zajęci). Z różnych powodów. Bo życie towarzyskie zwalnia, przyjaciele zamykają się w domach, więc masz więcej czasu na nowe znajomości, a że potrzebujesz towarzystwa, to nagle oferta Tindera zaczyna wydawać ci się wyjątkowo kusząca. Emocjonalnie także nie jest najlepiej, za oknem buro i wieje, trochę ci smutno i przydałoby się pocieszenie. Zwłaszcza jeśli podczas kolacji wigilijnej mama przypomni ci, że może już najwyższy czas się ustatkować. „Święta to czas celebrowania życia rodzinnego, miłości i osobistych sukcesów” – mówi Clarissa Silva, psycholog i autorka bloga o związkach „You’re Just a Dumbass”. „Dla singli to jednak także bardzo stresujący czas, bo przebywanie z rodziną przypomina im o tym, że są sami”.

Byle do wiosny? Wychodzi pierwsze słońce, zaczynasz robić porządki. Nie tylko w szafie, ale też w życiu. Najczęściej zrywamy, kiedy tylko stopnieje śnieg. „Nie mamy tendencji do myślenia o rozstaniu zimą. Za to gdy przychodzi wiosna, stajemy się proaktywni i zaczynamy myśleć o tym, co w naszym życiu działa, a co nie” – wyjaśnia Jacqui Manning, australijska terapeutka, która specjalizuje się m.in. w rozwiązywaniu kryzysów w związkach. „Kiedy robi się cieplej, w twoim życiu zaczyna dziać się więcej, jesteś bardziej zajęta i przestajesz skupiać się wyłącznie na partnerze. Wzrost aktywności towarzyskiej dodatkowo obniża stres spowodowany zakończeniem związku”. Wiosną zrywa się częściej, bo wiosną zrywa się łatwiej? Też. A już na pewno przyjemniej szuka się nowych wrażeń.
 

Brakuje do trójkąta

Dlaczego situationships to relacje sezonowe, o krótkim terminie przydatności? Bo brakuje im elementu, który zdaniem ekspertów przesądza o sile uczucia i trwałości związków. Robert Sternberg, amerykański psycholog, opracował tzw. teorię miłosnego trójkąta, która zakłada, że aby dwie osoby mogły zbudować relację, która wytrzyma wszystko – nawet niechęć millenialsów do angażowania się – muszą być spełnione trzy warunki. Po pierwsze: pożądanie. Zdaniem Sternberga przyciąganie fizyczne jest niezbędne. Musicie się sobie podobać, inaczej nic z tego nie będzie. Jeśli przestaniesz szukać bliskości, związek znajdzie się w poważnych tarapatach. Po drugie: intymność, rozumiana jako znajomość potrzeb drugiej osoby, zdolność trafnego oceniania jej stanów emocjonalnych, zaufanie, ale też troska. Żeby wiedzieć, jak najlepiej zadbać o siebie nawzajem, trzeba się jednak chociaż trochę poznać. Po trzecie? Zaangażowanie i poczucie odpowiedzialności za związek, przywiązanie. Najprościej mówiąc: tu chodzi o to, że kiedy w relacji pojawia się problem, coś jej zagraża, to wspólnie pracujecie nad tym, żeby to zagrożenie wyeliminować, a nie jedno przestaje odbierać telefon, a drugie aktualizuje profil w aplikacji randkowej. Robert Sternberg uważa, że o ile w różnych związkach te trzy warunki mogą mieć różną wagę (w niektórych np. intymność będzie ważniejsza od pożądania, w innych bez silnej, permanentnej namiętności i pasji nie będzie intymności), o tyle wszystkie muszą być spełnione, żeby w ogóle można było mówić o powodzeniu związku.


Czego brakuje w klasycznym situationship? Pożądania na pewno nie, intymności częściowo, odpowiedzialności na pewno. Socjolodzy i psycholodzy mocno krytykują zjawisko situationships i związków na chwilę. Twierdzą, że to kolejny dowód na to, że millenialsi sabotują miłość. Bez przesady. Związki przejściowe, w które wchodzimy z konkretnej, praktycznej potrzeby, bardzo przypominają zawierane dawniej aranżowane małżeństwa z rozsądku. Tylko że dziś nikt nie męczy się całe życie.