Czym jest samomiłość?

Przede wszystkim jest to synonim masturbacji, seksu solo. Ale samomiłość (self-love) można potraktować również jako szersze pojęcie dotyczące nie tylko dostarczania sobie rozkoszy, lecz także pozytywnego podejścia do siebie w ogóle.

Na wstępie pragnę podkreślić: wcale nie trzeba od razu pałać wielką miłością, w cudowny sposób zapomnieć o wszystkich kompleksach. Bo to nie jest szybkie i łatwe ani do końca realne.

W szeroko pojętej samomiłości chodzi raczej o to, by o siebie dbać, czerpać przyjemność ze swojego jestestwa i po prostu siebie szanować.

Kiedy zaczniemy od tej strony, do faktycznej miłości będzie nam bliżej. A przynajmniej do polubienia siebie – ze wszystkimi wadami i zaletami. Warto podjąć tę próbę, przecież jesteśmy same dla siebie najbliższymi osobami!

Mój sposób na polubienie siebie i swojego ciała, dostrzeżenie jego wartości stanowiła wspomniana masturbacja. Kiedy odkryłam, że z jednej strony jestem w stanie sprawić sobie sama rozkosz (niekoniecznie zawsze równoznaczną z przeżyciem orgazmu), a z drugiej zrozumiałam, że ta rozkosz płynie z mojego niedoskonałego ciała (tu za mało tłuszczu, tam za dużo, ładne włosy, gorsza cera i tak dalej), spojrzałam na siebie przychylniej. Ciało okazało się nie tylko moją zewnętrzną powłoką, ale przede wszystkim rewelacyjnym mechanizmem, dzięki któremu na co dzień sprawnie funkcjonuję i który kryje w sobie potencjał zmysłowej przyjemności. A jeśli jeszcze jestem sobie w stanie sama zapewnić tę przyjemność, to wzrasta moje poczucie wartości i świadomość, że nie jestem pod tym względem od nikogo zależna. Niby oczywiste, ale wydaje mi się, że często w codziennym zgiełku zapominamy o takich podstawowych sprawach. I okazuje się, że aby funkcjonować w pozytywnym duchu w świecie z innymi ludźmi, warto zacząć od nawiązania relacji ze sobą. Ale na tym nie koniec – bo przecież relacje wypada pielęgnować!
 

Po pierwsze – nic na siłę, ale...

Zacznijmy nieco przewrotnie, czyli od tego, że nie musisz siebie kochać. Możesz nawet w tym miejscu przestać czytać i to będzie jak najbardziej OK. Bo jeśli robimy coś pod presją, bo tak wypada, robią to wszyscy itp., to niekoniecznie nasze działania przyniosą pozytywne efekty.

Jeśli jednak masz ochotę rozpocząć przyjaźń z samą sobą lub ją pogłębić, to ruszamy. Ale znowu – rób wszystko we własnym tempie i w konwencji przyjemności a nie jakiegoś reżimu. Można sobie opracować konkretny plan działania, ale nie powinna być to lista rzeczy do zrobienia, która spędza sen z powiek i przysparza stresu.

A dobrym drogowskazem może być tu odwrócenie idei kochania kogoś jak siebie samego – zrób dla siebie coś miłego, dobrego, coś takiego, co zrobiłabyś bliskiej osobie, na której szczęściu i przyjemności szczególnie ci zależy. Umów się na randkę sama ze sobą!

Po drugie – metoda małych kroków

W większości sytuacji nieźle się sprawdza. Daje czas i przestrzeń na stopniowe oswajanie się z nową sytuacją, na stopniowe przekraczanie swoich granic i ich szanowanie. Jak można zastosować ją w przypadku samomiłości? Najpierw spojrzeć na siebie jak na obcą osobę, jak na najlepszą przyjaciółkę, bo siebie zwykle oceniamy ostrzej. A więc zobaczyć w lustrze drugą dziewczynę, uśmiechnąć się do niej, pomachać, pomasować jej ramiona czy twarz, nic wielkiego, a miłego. Jeśli masz problem ze swoim wyglądem ogólnie, spróbuj skupić się na fragmentach ciała, odejdź od lustra, usiądź lub połóż się wygodnie na łóżku, poczuj swoje ciało i pomyśl o swoich zaletach – fizycznych i psychicznych, o swoich umiejętnościach i osiągnięciach.

Holistyczne podejście do życia, dbanie zarówno o ciało, jak i o umysł, jest ważne, bo niedobory w jednym obszarze dość szybko odbijają się na drugim i mogą wpływać negatywnie na samoakceptację. Dawka ruchu dla wytworzenia endorfin (takiego, który sprawia przyjemność i pozwala zachować ciało w dobrej kondycji, a nie osiągnąć konkretny wygląd), przeczytanie ciekawego artykułu czy obejrzenie ulubionego serialu wpłyną na poczucie zadowolenia.

Metoda małych kroków jest też istotna, jeśli dopiero zaczynamy przygodę z masturbacją. Nie musimy od razu przechodzić do stymulowania naszych narządów. Lepiej zacząć od oswajania się ze swoim ciałem w ogóle, z jego erotycznym potencjałem. Można zacząć od obejrzenia wzgórka łonowego, łechtaczki, ujścia waginy – zwłaszcza jeśli zazwyczaj tego nie robimy. Regularne oglądanie miejsc intymnych w ogóle jest ważne, bo pozwala wykryć szybko zmiany chorobowe, a więc również jest istotnym elementem dbania o siebie, wyrazem samomiłości. Takie podejście, taki „wyższy cel” czasem też pozwala się przełamać, jeśli mamy problem z odkrywaniem swojego ciała.
 

Po trzecie – czas

Trzeba znaleźć dla siebie odpowiedni czas, ale i miejsce, aby móc swobodnie, bez pośpiechu oddać się poznawaniu siebie, poszukiwaniu erogennych punktów na mapie ciała. Dobrą metodą, aby o sobie nie zapominać, jest wpisanie do kalendarza randki ze sobą co tydzień czy przynajmniej co miesiąc. A może co dnia? Chodzi o to, aby znaleźć taki moment – dłuższy lub krótszy – tylko dla siebie, odłączyć się od wszystkiego, nie myśleć, co później jest do zrobienia. Czas gra też inną pozytywną rolę – wraz z jego upływem poznajemy siebie lepiej, oswajamy się, pogłębiamy relację.

Po czwarte – wsłuchanie się w siebie

Aby ten czas, o którym wyżej mowa, jak najlepiej wykorzystać, aby być zadowoloną i odbyć rzeczywiście sesję samomiłości – erotyczną czy jakąkolwiek inną, która daje satysfakcję, trzeba sobie odpowiedzieć na kilka pytań. Co w zasadzie sprawia mi przyjemność, jaka forma dotyku, masażu, spędzania czasu w pojedynkę? Czy to może będzie pielęgnacja, leżenie w wannie i słuchanie muzyki, czy raczej tańczenie nago po domu lub w ulubionym otulającym stroju, gotowanie czy jedzenie ulubionych potraw? Oczywiście te preferencje mogą się zmieniać. Rzecz w tym, aby nie cenzurować ich, a zatem siebie. Wyłączyć podczas randki ze sobą nie tylko telefon, lecz także autocenzora, który mówi – nie miej erotycznych myśli, nie masturbuj się, nie jedz czekolady i tak dalej. Z takimi głosami w głowie też można pogadać, zastanowić się, skąd się biorą, czy nam przeszkadzają, czy odbierają przyjemność. W takiej chwili dla siebie cudowne jest to, że nie ma innej osoby, pod której spojrzeniem jednak inaczej się zachowujemy. To chwila całkowitej swobody i dopuszczenia do głosu ukrytych pragnień, puszczenia wodzy fantazji, odpuszczenia kontroli...
 

Zobacz także:

Po piąte – uważność

Zanim jednak kontrolę odpuścimy, zanim się w przyjemności zatracimy czy też właśnie, aby to się stało, wypada skupić się na byciu tu i teraz. Na dostarczaniu sobie przyjemności, na odbieraniu jej wszystkim zmysłami, na wyostrzeniu ich do maksimum. Na dotykaniu powolnym, uważnym, niezakłóconym, na wąchaniu, smakowaniu, słuchaniu, podążaniu za rozkoszą. Choć może brzmi to nieco enigmatycznie, to kiedy już będziesz w trakcie takiej sesji samomiłości, po prostu bądź na 100%, zachłanna na wszelkie bodźce, na każdą chwilę, skupiona wyłącznie na sobie, na tych bezcennych momentach w pojedynkę. Warto ograniczyć wtedy zewnętrzne dźwięki – choć dla niektórych niezbędna może być muzyka pomagająca wprowadzić się w odpowiedni, ulubiony nastrój. Zanurzenie się w tym wszystkim – w odczuciach, w czasie i przestrzeni – odpuszczenie kontroli, może być uwalniające, pomóc w doświadczeniu orgazmu czy zresetować się, uwolnić napięcia z ciała.

Więc zmruż oczy i odleć, poczuj, jak fala zalewa cię fala przyjemności i satysfakcji z bycia sobą.

Oczywiście nie musi to nastąpić za pierwszym podejściem. I uwaga – może uzależnić tak, że randki ze sobą staną się stałym punktem w kalendarzu! Mam taką nadzieję :)